List od pro-palestyńskiego demonstranta [polemika z
Hartmanem]
Maciej Walkowiak
Artykuł Hartmana jest kolejnym z serii bezpodstawnych
ataków kierowanych w stronę społeczności akademickiej
solidaryzującej się z ludnością cywilną Palestyny. Jest to dla nas
trend o tyle smucący, że wskazuje na niską rzetelność polskiego
dziennikarstwa, ponieważ rzeczone artykuły zazwyczaj oparte są o
małą liczbę analizowanych materiałów. Na wymienione wcześniej
publikacje zdążyliśmy już odpowiedzieć, prosząc jednocześnie o
niezależne i merytoryczne przedstawienie sprawy zarówno dotyczącej
sytuacji obecnie dziejącej się w Strefie Gazy, jak i
solidaryzujących się z Palestyńczykami protestów. Konieczność wystosowywania tego rodzaju apelu jest dla nas
wyjątkowo smucąca w sytuacji, kiedy mówimy o konflikcie w którym w 3
miesiące zabitych zostało więcej dziennikarzy niż kiedykolwiek
wcześniej, w jakimkolwiek innym kraju przez rok3. Co więcej, już w przeszłości Izrael bombardował biura prasowe. W obliczu tego zjawiska, nie rozumiemy, skąd wynika przekonanie
Hartmana o tym, że wszyscy dziennikarze zarówno w Polsce jak i za
granica posiadają “niewystarczająco zakamuflowaną sympatię dla
Hamasu”, ale zresztą podobnie jak wszystkie jego oskarżenia,
stwierdzenie to nie jest poparte żadnymi odniesieniami czy chociażby
konkretnymi przykładami.
Argumentacja Hartmana jest pełna sprzeczności. W jednym akapicie
pisze: “Hamas dąży do tego, aby Żydzi zabili jak najwięcej
palestyńskich dzieci, a Żydzi chcą ich zabić jak najmniej, ale i tak
mordują ich tysiące – inaczej bowiem nie mogą powybijać
terrorystów”, a parę akapitów później: “Nie wiemy, ile jest ofiar i
jaki jest stosunek liczby zabitych terrorystów do liczby zabitych
cywilów”.
Równoczesny brak wiedzy o rzeczywistej przynależności ofiar oraz
podkreślanie, że jest ich na pewno wśród cywilów najmniej jak to
możliwe, jest argumentem w zasadzie nie opartym na faktach. Hartman
może jedynie zawierzać, że armia Izraela mówiąc, że stara się zabić
jak najmniej dzieci, mówi prawdę. Nie zgadzamy się z profesorem,
sugerującym, że kwestionowanie stanowisk rządu Izraela czyni z nas
agentów Hamasu. W kwietniu Guardian
opublikował artykuł, w którym przytacza wypowiedzi zagranicznych
lekarzy pracujących w Europejskim Szpitalu w Gazie. Pojawiają się
tam udowodnione zdjęciami doniesienia o dużej liczbie dzieci
zastrzelonych kulami snajperskimi - najmłodszą z nich wspomnianą w
artykule jest ośmioletnia dziewczynka.
Jak pisze BBC, ONZ podaje ze do 16 maja 2024 roku w Gazie zginęło 7797 dzieci, a
kobiety i dzieci stanowiły 52% w pełni zidentyfikowanych śmierci. W
tym miesiącu Volker Türk, Wysoki Komisarz ONZ do spraw praw
człowieka, powiedział, że w Gazie zginęło już ponad 40000 osób, co
stanowi prawie 2% populacji Strefy. Używając wnioskowania z artykułu
Hartmana można by oskarżyć Türka o danie się zmanipulować Hamasowi,
w końcu dane te pochodzą z “prowadzonego przez Hamas Ministerstwa
Zdrowia”. Są to jednak dane dużo bardziej konserwatywne niż te
podawane przez biuro Hamasu, a ONZ twierdzi, że raportowanie MZ w
Gazie jest rzetelne. Liczby te są również uznawane za prawdziwe przez wywiad Izraelski
i Europejski.
Warto tutaj również podkreślić, że przy tych statystykach mówimy
wyłącznie o zgonach potwierdzonych, nie uwzględniają one zatem osób,
których ciał nie udało się znaleźć. Według szacunków renomowanego
dziennika medycznego The Lancet, liczba śmierci w Gazie wynosiła w lipcu prawdopodobnie około 186
tysięcy osób, co oznacza około 8% populacji Strefy. Stąd mamy
wątpliwości, jakie intencje posiada Hartman pisząc, że “informacje
dostajemy tylko od terrorystów”. Czy po prostu błędnie przedstawia
sytuację, ponieważ dane pochodzą od lekarzy, czy idzie za słowami
prezydenta Izraela Isaaca Herzoga -
“It’s an entire nation out there that is responsible. This
rhetoric about civilians not aware, not involved, it’s absolutely
not true. They could’ve risen up, they could have fought against
that evil regime”
.
Powyższe doniesienia mogą zaskakiwać, jeśli czyjaś wiedza opiera się
wyłącznie na doniesieniach rządu izraelskiego, wobec którego rzekomo
jest się bardzo krytycznym. Co prawda, nie mamy pewności, czy to
stamtąd Hartman czerpie swoją wiedzę i informacje, ponieważ w
artykule nie daje żadnych podstaw i źródeł swoich stanowisk, jednak
wydają się one w większości przypadków pokrywać. Być może za brakiem
źródeł stoi tutaj obawa przed ujawnieniem oczywistej hipokryzji,
albo cicha solidarność z Netanyahu, którego stanowiska również są
zwykle niczym nie podpierane, jak podkreślono w przytoczonym powyżej
artykule BBC. Podobnie zresztą Mehdi Hasan w swoim artykule dla
Guardiana
wykazuje liczne kłamstwa rządu Izraela, które zachodnie media, bez
próby jakiejkolwiek weryfikacji, ślepo powtarzały aż do
opublikowania raportów wskazujących na ich nieprawidłowość.
W artykule Hartmana bardzo cynicznie wygląda selektywne, miejscami
fałszywe opisywanie sytuacji w Gazie. Hartman wspomina, że Izrael
spuścił ogromną liczbę bomb “na siedziby terrorystów”. Nie wspomina
jednak, że do 14 grudnia 2023
roku wśród bomb zrzuconych na Gazę prawie 50% stanowiły bomby
nienakierowane, które nie mogą zapewnić ochrony ludności cywilnej i
ich użytek na tak gęsto zaludnionym obszarze może stanowić zbrodnię
wojenną.
Nie wspomina również o dokładniejszej ilości bomb zrzuconych na
Gazę, którą Euromed Monitor
szacuje na 70 tysięcy ton. Jest to ilość znacznie przekraczająca
liczbę bomb zrzuconych w II Wojnie Światowej na Londyn, Drezno albo
Hamburg, mające podobny rozmiar terytorialny, przy mniejszej
gęstości jego zaludnienia. Podaje jedynie, że “Zawalonych bądź
uszkodzonych jest ok. 20 proc. budynków”. Tego stanowiska Hartman
oczywiście również nie podpiera żadnym źródłem, natomiast liczba,
którą podaje jest zbliżona do liczby podawanej przez prawicowy rząd
w Izraelu.
Natomiast ONZ oraz liczne zachodnie gazety
po dokonaniu analizy zdjęć satelitarnych z Gazy szacują, że
dotkniętych tak naprawdę zostało około 50-70% budynków.
Nieodpowiedzialnym wydaje nam się ignorowanie niezależnych
organizacji i mediów oraz opieranie się wyłącznie na doniesieniach
znanej z braku wiarygodności strony konfliktu bądź nieopieranie się
na źródłach wcale - co sugeruje brak odniesień do jakichkolwiek
artykułów, danych i badań. Po wspomnieniu o zniszczeniach, Hartman
ignoruje ich dotkliwość i charakter, stwierdzając, że zniszczona
infrastruktura nie jest problemem, ponieważ da się ją odbudować. W
naszej opinii, zniszczenia, których samo sprzątanie (według
spekulacji ONZ) ma zająć 15 lat, nie jest czymś, co zasługuje na
zwykłe machnięcie ręką, a raczej należy to rozpatrywać jako kolejny
dowód na brak poszanowania życia Palestyńczyków przez izraelską
armię.
Wyjątkowo oburzające są dla nas sugestie jakoby za brakiem jedzenia,
wody i leków stał Hamas, a nie armia izraelska. Organizacje
humanitarne działające w Gazie już od miesięcy donoszą o
uniemożliwiających im pracę działaniach Izraela. Prezydentka
amerykańskiej organizacji „Save the Children” w marcu powiedziała
CNN, że nigdy nie widziała takiego stopnia utrudniania dostarczania
pomocy humanitarnej, jak ma to miejsce w Gazie przez Izrael.
W tym samym artykule wspomniane jest o “Mącznej Masakrze” – rzezi
112 Palestyńczyków, którzy zostali zamordowani przez izraelskich
żołnierzy, kiedy próbowali dostać się do ciężarówek przewożących
mąkę. Niestety, większość doniesień o masakrze w polskiej prasie
powtarzała jedynie bulwersujące kłamstwa rządu izraelskiego, pomimo
nagrań z wydarzenia. W odpowiedzi na masakrę, Minister
Bezpieczeństwa Izraela Ben Gvir wezwał do całkowitego zaprzestania
wpuszczania pomocy humanitarnej do Gazy. Potwierdza to słowa ekspertów ONZ -
“Israel systematically denies and restricts the entry of
humanitarian aid into Gaza by intercepting deliveries at
checkpoints, bombing humanitarian convoys and shooting at
civilians seeking humanitarian assistance”
.
Zwłaszcza wspomnienie o bombardowaniu konwojów humanitarnych powinno
być w Polsce dobrze znane, po tym, jak armia Izraela zabiła
polskiego pracownika humanitarnego Damiana Sobola. Konwój został
ostrzelany trzykrotnie, pomimo że poruszał się po strefie
“wyłączonej z konfliktu” oraz jego trasa była wcześniej przekazana
armii Izraela.
Również pisanie o tym, że
“[Izrael] Dostarcza Gazie prąd, wodę i żywność” jest niezmiernie
rażące w sytuacji kiedy “systematyczne niszczenie infrastruktury
związanej z wodą i celowe ograniczanie pomocy humanitarnej
zredukowały ilość dostępnej w Gazie o 94%”
.
Ostatnimi elementami artykułu Hartmana, do których chcielibyśmy się
odnieść jest jego uznanie oskarżeń o apartheid i ludobójstwo za
“haniebne i bzdurne oszczerstwa”. Przodujące organizacje
humanitarne, takie jak: Amnesty International, Human Rights Watch,
eksperci od praw człowieka ONZ oraz izraelskie B’tselem, już od lat
określają politykę Izraela apartheidem.
W 2018 roku Knesset przegłosował ustawę “Basic Law: Israel as the
Nation-State of the Jewish People”, głoszącą między innymi, że prawo
do samostanowienia w Izraelu należy tylko do Żydów oraz że stolicą
Izraela jest cała Jerozolima. Wyraźnie wskazuje to na supremację
traktującą Palestyńczyków jako gorszy sort oraz na ekspansywną
politykę Izraela, w tym przypadku odnoszącą się do przecież
palestyńskiej wschodniej Jerozolimy. Członkowie rządu Izraela
wielokrotnie wykazywali również wolę poszerzania granic, używając
map przedstawiających “Wielki Izrael”. W przypadku Netanyahu
taka mapa zawierała cały Zachodni Brzeg, Gazę i wschodnią
Jerozolimę, natomiast w przypadku Smotricha również część
Jordanii. Tę politykę potwierdzają również podejmowane działania
osiedleńcze na Zachodnim Brzegu.
Obecnie na nielegalnie okupowanych terenach palestyńskich
mieszka około 700 tysięcy izraelskich osadników. Osiedla te często
powstają na terenach wcześniej zamieszkiwanych przez Palestyńczyków,
którzy zostają z nich brutalnie wysiedleni. Jak podaje ONZ, w prawie
połowie przypadków w procesie wysiedlania Palestyńczyków brała
udział armia Izraela. Jak podaje AP, już przed 7 października do takich ataków
dochodziło średnio 3 razy dziennie, a rząd Izraela reagował na
jedynie 6% zgłoszeń ze strony Palestyńczyków, co stoi w skrajnym kontraście do standardów legislacyjnej opieki
stosowanej wobec obywateli Izraela.
O ile osadników obowiązuje rzadko egzekwowane prawo cywilne,
Palestyńczycy są osądzani w sądach wojskowych, w których 99% spraw
kończy się wyrokiem. Wśród powodów aresztowań może być na przykład spotkanie o
charakterze „który można uznać za polityczny” – w przypadku
Palestyńczyków oznacza to spotkanie 10 osób bez pisemnego
zezwolenia. Tymczasem, również bez takiej procedury, osadnicy mogą
organizować dowolne demonstracje do 50 osób.
Jak podaje organizacja Save the Children, Izrael jest jedynym krajem
na świecie, który systematycznie ściga dzieci w sądach wojskowych.
Najczęstszym oskarżeniem jest rzucanie kamieniami, za które mogą
dostać nawet do 20 lat więzienia. Według badań organizacji, 81% z nich doświadcza przemocy
fizycznej, 52% grożono zastosowaniem przemocy wobec ich rodziny, 86%
kazano się rozebrać w celu przeszukania, 88% odmówiono wymaganej
pomocy medycznej, a 47% z nich odmówiono dostępu do prawnika. Wśród
nich znajdują się dzieci od 12 roku życia. Karanie dwunastoletnich
palestyńskich dzieci za rzucanie kamieniami, podczas zezwalania
izraelskim osadnikom na wysiedlanie ludności cywilnej oraz
nagradzania ich budową infrastruktury, jest charakterystycznym dla
apartheidu niespotykanym poziomem podwójnych standardów stosowanych
przez rząd wobec obywateli, wyłącznie na podstawie ich pochodzenia.
System segregacji widoczny jest również w infrastrukturze, co
szczególnie widoczne jest na Zachodnim Brzegu. Podczas gdy osadnicy
cieszą się ogromną swobodą poruszania się, Palestyńczycy często nie
mają dostępu do otaczanych murami dróg, a na drogach, z których mogą
korzystać stawiane są punkty kontrolne – co naturalnie powoduje, że
poruszanie się po Zachodnim Brzegu jest dla ludności palestyńskiej
niezwykle trudne. Osoby odwiedzające Zachodni Brzeg, wspominają, że
segregacja jest widoczna już na podstawie używania map Google. O ile
transport między osiedlami izraelskimi jest wygodny i szybki, mapy
często nie potrafią nawet wskazać, jak przedostać się między
palestyńskimi wioskami oddalonymi o zaledwie parę kilometrów. Często
są to trasy, która można by pokonać pieszo, gdyby nie dzielący je
mur wzniesiony przez Izrael (Kingdom of Olives and Ash).
Ogromna niesprawiedliwość w systemie karnym jest dodatkowo
przerażająca ze względu na liczne doniesienia o rażącym łamaniu praw
człowieka w izraelskich więzieniach. Opublikowany w sierpniu raport
B’tselem dokumentuje nieludzkie praktyki stosowane przez Izrael, do
których należą tortury oraz gwałty. Izraelski Kanał 12 opublikował nawet nagranie ukazujące zbiorowy
gwałt na palestyńskim więźniu. Polskie gazety z wyjątkiem Krytyki Politycznej przemilczały
sprawę.
Odpowiedź na pytanie, czy działania Izraela w Strefie Gazy można
nazwać ludobójstwem jest jeszcze w Międzynarodowym Trybunale
Sprawiedliwości dyskutowana, jednak organ ten wskazał, że takie
oskarżenie należy uznać za wiarygodne. Z kolei Nathan Thrall,
izraelski autor nagrodzonego Pulitzerem „Jednego dnia z życia Abeda
Salamy”, zapytany w wywiadzie przez Karola Paciorka o to czy użyłby
słowa „ludobójstwo”, podczas oceny sytuacji w Gazie, odpowiedział:
„W sprawie ludobójstwa jest podobnie. Istnieje przyjęta definicja,
stojąca bardzo daleko od tego, co większość ludzi ma za ludobójstwo.
Definicja tego słowa w umysłach wielu ludzi jest równa Holokaustowi.
Dla wielu jest to podstawowy przykład ludobójstwa i, o ile w danej
sytuacji nie ma masowo zadawanej śmierci i komór gazowych, to nie
spełnia ona definicji ludobójstwa. Jeśli jednak wziąć pod uwagę
przyjęta definicję ludobójstwa, to izraelska polityka zagłodzenia ma
na celu uczynienie życia niemożliwym do zniesienia, co jest częścią
tej definicji. Dla mnie polityka zagłodzenia jest niezaprzeczalnie
skierowana na wszystkich mieszkańców Gazy, w zamiarze mając uczynić
ich życia niemożliwymi do zniesienia i zniszczenie ich. Zniszczenie
szpitali, szkół, piekarni, agrokultury, zrównanie całego regionu z
ziemią, celem sprawienia by życie tam było niemożliwe. Myślę, że
takie działanie spełnia kryteria definicji ludobójstwa”. Zupełnie się zgadzamy ze słowami autora. W naszym odczuciu, skala
zniszczeń infrastruktury i ludności cywilnej, utrudnianie dostępu do
jedzenia, wody i leków, skala dehumanizacji Palestyńczyków,
nawoływanie przez izraelskich polityków do ukarania całego
społeczeństwa oraz systemowa polityka oceniania, kto jest
odpowiednim celem za pomocą zastosowania algorytmów sztucznej
inteligencji oraz zezwalania zabicia nawet do 100 cywili za jednego
hamasowca, znamiona ludobójstwa niosą wyraźnie.
W obliczu braku źródeł, rzetelnej budowy argumentacji i
wnioskowania, zastanawia nas, co prof. Hartman swoim artykułem
chciał osiągnąć. Swoim charakterem, w naszej opinii, przypomina
bardziej moralizatorskie kazanie, aniżeli wezwanie do merytorycznej
dyskusji - takiej, na jaką liczylibyśmy przecież ze strony
przedstawiciela akademickiej wspólnoty. Studenci nie zgadzają się z
Hartmanem, więc muszą być kuszeni przez szatana (w tym przypadku
Hamas), a za dowód tej racji wystarczy autorytet profesora i jego
słowo. Jak sam przyznaje, nie chce rozmawiać ze studentami, a
oczekuje że będą ślepo za nim podążać “BTW, czy naprawdę wyobrażasz
sobie, że przychodząc do nas na te kilka lat studiów, uzyskujesz
prawo do meblowania uniwersytetów i wymuszania na nas czegokolwiek?
Chcesz mi dyktować, z kim wolno mi współpracować? Chcesz za
profesorów definiować zakres uniwersyteckiej wolności i wolności
badań?” „znać swoje miejsce” to obraza twego ego, które swą pustką
ogarnia cały kosmos”
Ogromna część listu poświęcona jest na niepoważne próby ataków
personalnych. Zachowanie studentów jest “bezczelne”, “szczeniackie”,
“bezdennie głupie” i “budzi litość”. W swoim opisie ponownie zawiera
liczne sprzeczności, przedstawiając działania studentów zarówno jako
“pluszowy protest z bębenkiem” jak i “wykrzykujący hamasowskie hasła
pod szacowanymi murami naszych uniwersytetów, wdzierający się do
budynków i sal wykładowych pod przewodem agresywnych bojówkarzy”.
Hartman sugeruje, że działania studentów zarówno przynoszą im
powodzenie wśród ich rodzin oraz że wszyscy dziennikarze zarówno w
Polsce, jak i za granica darzą Hamas sympatią, równocześnie w innych
miejscach pisząc, że “wszyscy milczą [o studentach] z obrzydzenia i
zażenowania” oraz “A tak w ogóle to działacie w próżni. Nakręceni,
podnieceni, nie widzicie, że ludzie brzydzą się bojówkami i
rozróbami”.
Przedstawianie studentów jako bandy bezmyślnych agentów Hamasu jest
dla nas martwiące z trzech powodów. Po pierwsze, dowodzi braku
szacunku wobec społeczności, którą jako profesor ma kształcić.
Uważamy, że bardzo źle świadczy to o standardzie akademickim,
poczuciu dydaktycznej misji oraz etyki. Jednocześnie współczujemy
studentom, którzy w ramach zajęć muszą mieć styczność z postawą, w
której nie ma miejsca na niezgodę bądź zmianę zdania. Po drugie,
jest objawem niskiego poziomu standardu dyskursu dotyczącego sprawy
palestyńskiej w Polsce, skoro wszystkie głosy nie zgadzające się z
główną i dominującą proizraelską narracją medialną, mają być od razu
wyrazem terrorystycznej manipulacji empatycznych studentów i
dziennikarzy. Po trzecie budzi w nas obawy związane z rosnącą falą
islamofobii na Zachodzie. W obliczu licznych aktów przemocy, jak
niedawne zamieszki w Wielkiej Brytanii albo liczne zbrodnie
nienawiści, które miały miejsce w Ameryce po 7 października, w
wyniku których między innymi zginął 6-letni chłopiec palestyńskiego
pochodzenia, zaatakowany 26 razy nożem, bezpodstawne sugerowanie, że Hamas tak manipuluje studentami i
mediami, jest dla nas wyjątkowo martwiące i przypominające
antysemickie teorie spiskowe, co może legitymizować już istniejące
niebezpieczne nastroje. Pragnę więc zakończyć ten artykuł hasłem
często wykrzykiwanym na naszych protestach, mam nadzieję, że bliskim
również i profesorowi - “Nigdy więcej dla nikogo!”.
Maciej Walkowiak w imieniu protestujących studentów UWr
Przypisy
-
[]:
https://wyborcza.pl/7,75968,31064751,studenckie-demonstracje-solidarnosci-z-hamasem-czyli-globalna.html
https://krytykapolityczna.pl/kraj/dezinformacja-teorie-spiskowe-i-romantyzowanie-terroryzmu-dokad-zmierza-polski-antysyjonizm/
-
[]:
https://wyborcza.pl/7,75968,31256852,studenci-solidarni-z-palestyna-w-ogniu-krytyki-czyli-kryzys.html
https://krytykapolityczna.pl/swiat/dezinformacja-pisanie-pod-teze-i-demonizowanie-oddolnych-protestow-polemika-z-woroncowem/
-
[]:
https://cpj.org/full-coverage-israel-gaza-war/
-
[]:
https://apnews.com/article/israel-middle-east-business-israel-palestinian-conflict-fe452147166f55ba5a9d32e6ba8b53d7
-
[]:
https://www.theguardian.com/world/2024/apr/02/gaza-palestinian-children-killed-idf-israel-war
-
[]:
https://www.bbc.com/news/world-middle-east-69014893
-
[]:
https://www.bbc.com/news/world-middle-east-69014893
-
[]:
https://www.vice.com/en/article/israeli-intelligence-health-ministry-death-toll/
-
[]:
https://www.thelancet.com/journals/lancet/article/PIIS0140-6736(24)01169-3/fulltext
-
[]:
https://www.theguardian.com/commentisfree/2023/oct/16/the-language-being-used-to-describe-palestinians-is-genocidal
-
[]:
https://www.theguardian.com/commentisfree/article/2024/may/02/israel-gaza-lies-western-backers
-
[]:
https://edition.cnn.com/2023/12/13/politics/intelligence-assessment-dumb-bombs-israel-gaza/index.html
-
[]:
https://euromedmonitor.org/en/article/6282/200-days-of-military-attack-on-Gaza:-A-horrific-death-toll-amid-intl.-failure-to-stop-Israel%E2%80%99s-genocide-of-Palestinians
-
[]:
https://www.bbc.com/news/world-middle-east-68006607
-
[]:
https://edition.cnn.com/2024/03/01/middleeast/gaza-aid-israel-restrictions-investigation-intl-cmd/index.html
-
[]:
https://www.timesofisrael.com/liveblog_entry/after-deadly-gaza-crowd-crush-ben-gvir-says-israeli-provision-of-aid-endangers-soldiers-must-stop/
-
[]:
https://www.ohchr.org/en/press-releases/2024/03/un-experts-condemn-flour-massacre-urge-israel-end-campaign-starvation-gaza
-
[]:
https://edition.cnn.com/2024/04/03/middleeast/world-central-kitchen-strike-analysis-intl/index.html
-
[]:
https://www.oxfam.org/en/press-releases/israel-using-water-weapon-war-gaza-supply-plummets-94-creating-deadly-health
-
[]:
https://www.jpost.com/israel-news/politics-and-diplomacy/article-760189
-
[]:
https://www.jpost.com/breaking-news/article-734883
-
[]:
https://www.icj-cij.org/case/186
-
[]:
https://news.un.org/en/story/2023/11/1143087
-
[]:
https://apnews.com/article/israel-palestine-settler-bedouin-displacement-violence-un-108e11712310b5ea099dbded7be8effb
-
[]:
https://www.hrw.org/news/2023/11/29/why-does-israel-have-so-many-palestinians-detention-and-available-swap
-
[]:
https://www.savethechildren.org.uk/news/media-centre/press-releases/-treated-like-animals----palestinian-children-suffer-inhumane-tr
-
[]:
https://www.btselem.org/sites/default/files/publications/202408_welcome_to_hell_eng.pdf
-
[]:
https://theintercept.com/2024/08/09/israel-prison-sde-teiman-palestinian-abuse-torture/
-
[]:
https://youtu.be/djsi5MMWu0k?si=7CyO2n3W5xWQ5FOP
-
[]:
https://www.972mag.com/lavender-ai-israeli-army-gaza/
-
[]:
https://edition.cnn.com/2023/10/30/us/palestinian-american-boy-stabbed/index.html
Zachodnie manifestacje braku solidarności ze studentami, czyli kryzys
dialogu [polemika z
Kowalskim]
Artykuł opublikowany w
Gazecie Wyborczej.
Hubert Hanisz
Ten tekst jest odpowiedzią na publikację prof. Sergiusza Kowalskiego:
„Studenckie demonstracje solidarności z Hamasem, czyli globalna
intifada”. Jako jeden z protestujących studentów Uniwersytetu
Wrocławskiego, chciałbym dokładnie zanalizować artykuł, którego
przecież jesteśmy głównymi bohaterami. Trudno bowiem wejść na poziom
merytorycznej dyskusji w momencie, gdy argumentów brak, podawanie
przykładów kończy się na manipulacji faktami z przywoływanych
artykułów, przesadne uogólnienia doprowadzają do krzywdzących
uproszczeń, a sama „opinia” opublikowana w Gazecie Wyborczej wydaje
się zupełnie nie skonfrontowana z rzeczywistością.
Zacznijmy od tytułu: „Studenckie demonstracje solidarności z Hamasem,
czyli globalna intifada”. Już w nim autor zupełnie mija się z faktami.
Jako protestujący przeciwko łamaniu praw człowieka studenci, swoje
działania kierujemy na demonstrację solidarności z ludnością cywilną
Palestyny, nie z konkretnymi ugrupowaniami politycznymi. Nasza
działalność wpisuje się w akademicką ideę przestrzeni otwartego
dialogu, ponieważ dotyczy podstawowych i humanitarnych wartości, które
w swej naturze są apolityczne.
Nie wiemy, jak nasz protest zostanie oceniony po latach, ale nie mamy
wątpliwości, co do tego, że tu i teraz musimy bronić głosu osób,
którym głos odebrano. Wiemy natomiast, że dzisiaj mało kto otwarcie
ocenia nas pozytywnie - może do tego też protestujący studenci powinni
przywyknąć? Chociaż być może to “daleko idące uproszczenie”.
Chcielibyśmy uściślić przywołane przez Pana informacje dotyczące
zrywania wykładów w 2013 roku. Rzeczywiście, to Niezależne Zrzeszenie
Studentów UW oburzyło się z powodu braku możliwości zorganizowania
zaplanowanego przez nich panelu dyskusyjnego. Jednak, jak czytamy w
gazetach, na salę podczas prelekcji Adama Michnika, Magdaleny Środy i
Zygmunta Baumana, wchodzili zamaskowani członkowie skrajnej prawicy,
na przykład:
„blisko setka członków i sympatyków NOP i kiboli Śląska Wrocław”. Pytanie zatem, na ile trafne jest stwierdzenie, że to „studenci
wydziału historii UW wraz z koleżeństwem” zerwali wykłady. Naszym
zdaniem, wykłady zerwali zamaskowani nacjonaliści, nie przedstawiciele
oddolnego ruchu stricte studenckiego, walczącego o poprawę jakości
Akademii. Absolutnie i kategorycznie nie zgadzamy się z ich
działaniem, nie uważamy, że Uniwersytet jest miejscem na szerzenie
nienawistnych poglądów ani przestrzenią, w której powinno zbijać się
kapitał polityczny. Zarówno porównywanie “globalnej intifady” do
wydarzeń powiązanych z eksplozją radykalnych nacjonalistycznych
ekstremizmów, jak i sugerowanie, że nasze protesty miałyby się z
takimi działaniami zgodzić, jest krzywdzące, nieprawdziwe i przesadnie
pochopne. W szczególności, kiedy poczyta się opinie jednego z
profesorów, któremu wykład przerwano - mowa tutaj o Zygmuncie
Baumanie. Wykład ten, gwoli ścisłości, został zerwany na UWr, nie na
UW. Trudno jest teraz stwierdzić, ilu z pseudokibiców Śląska Wrocław
oraz sympatyków NOP miało legitymację studencką. W każdym razie,
zapewniamy, że w skład naszego Pokojowego Protestu Okupacyjnego nie
wchodzą przedstawiciele żadnych ugrupowań nacjonalistycznych, na
naszym proteście nie ma też faszystów i zamaskowanych wielbicieli
skrajnej prawicy, których autor przemycił do świadomości czytelnika
jako „studentów”.
Co więcej, chętnie wysłuchalibyśmy wykładu Zygmunta Baumana, ponieważ
jego przemyślenia wydają się być bardzo bliskie naszym. Można
wywnioskować to chociażby z
wywiadu w Polityce, gdzie Artur Domosławski w pytaniu przytacza: „Jeszcze jedno
wspomnienie pani Janiny: “Zygmunt odżegnał się z goryczą od kraju,
gdzie coraz częściej dochodził do głosu zbrojny nacjonalizm i fanatyzm
religijny. Nie chciał tam jeździć [w odwiedziny do jednej z córek,
która osiadła w Izraelu], żeby nie musieć, choćby tylko przez dwa
tygodnie, czuć się odpowiedzialnym za ten stan rzeczy”. Wracał pan
kiedykolwiek później?”. Zygmunt Bauman odpowiada: “Byłem trzykrotnie.
Raz, by zobaczyć nowo narodzonego pierworodnego wnuka. Drugi raz – w
latach 90., po wyborczym zwycięstwie Icchaka Rabina, kiedy uległem na
chwilę złudzeniu, że naród przejrzał na oczy i się w porę (lepiej
późno niż nigdy) z drzemki czy omamienia otrząsnął; niestety, zaraz po
mojej wizycie Rabina zamordowano [1995 r.], a iluzje rozchwiano. I
trzeci raz, tuż przed Jasi zgonem, by zobaczyła swe wnuki i
prawnuki... We wszystkich trzech wypadkach okoliczności nadzwyczajne.
Bo Jasia znów miała rację, mówiąc, że wzdragałem się przed wizytą
„żeby nie musieć, choćby tylko przez dwa tygodnie, czuć się
odpowiedzialnym za ten stan rzeczy”. Że jeszcze raz Judta zacytuję,
skoro już go pan do naszej rozmowy wprowadził i na jego autorytet się
powołał: „Jest zasadnicza różnica między ludźmi, którym przydarzyło
się być Żydami, lecz są obywatelami innych państw, a obywatelami
izraelskimi, którym przydarzyło się być Żydami…”. Niejednokrotnie
wypowiadał się o obawach związanych z imperialną i kolonialną polityką
państwa Izrael. Żałujemy, że nie może wypowiedzieć się teraz.
Wypowiedzieć z kolei może się prof. Magdalena Środa, również
wymieniona w artykule Kowalskiego. W tekście z 17.06.2024 r. filozofka
pisze: „Postanowiłam z bliska przyjrzeć się studentom, by porównać ich
protest z licznymi, w których sama brałam aktywny udział. W mojej
ocenie protest był dynamiczny, hałaśliwy, stanowczy i pokojowy. W
pełni zgadzam się z koniecznością manifestowania gorącego sprzeciwu
wobec eksterminacji Palestyńczyków organizowanej przez Netanjahu i
jego ekipę, choć nie zgadzam się z postulatem zerwania naukowych
relacji z izraelskimi uczonymi, tak jak nie zgadzam się na pełne
bojkotowanie kultury rosyjskiej w związku z napaścią Putina na
Ukrainę”. Takie postawienie sprawy po pierwsze napawa nas nadzieją, że
są jeszcze akademicy, którzy rozumieją pragnienie studentów do
pokojowego zgłaszania sprzeciwu i rozpoczynania konstruktywnych rozmów
z Rektorem, które mogłyby przełożyć się na konkretne działania. Co do
naszych żądań, domyślamy się, że możemy się spierać. Chcielibyśmy
tylko zaznaczyć, że nasz postulat dotyczący zerwania akademickich
stosunków jest wymierzony w instytucje, nie jednostki. Korzystając z
okazji, zapraszamy również i prof. Środę do przyjrzenia się nam -
wrocławskim studentom - z bliska. My, co prawda, jeszcze nie
spotkaliśmy się ze strony Rektora z argumentem siły. Nie spotkaliśmy
się jednak z Rektorem wcale, ponieważ od 64 dni nie zdecydował się
rozpocząć z nami rozmów. Może problem jest taki, że, rzeczywiście
(choć trudno to przyznać), nie ma wśród nas rycerzy Jedi (jak pisze
sam autor).
Myślimy, że możemy zaryzykować stwierdzenie, że nasze działanie jest
odwrotnie proporcjonalne do „zrywania wykładu”. Wręcz przeciwnie, my
domagamy się dialogu – chcemy rozmawiać, wzniecać dyskusję, a nie ją
gasić. Okupacja, zakłócająca funkcjonowanie Uniwersytetu
Wrocławskiego, jest jedynie narzędziem wywarcia presji do rozpoczęcia
negocjacji, których, jak już wiadomo, nie ma. Zarzuca się nam, że
poprzez postulat zerwania współprac z izraelskimi instytucjami,
planujemy ukrócić możliwość międzynarodowej wymiany akademickiej
myśli. Zastanówmy się jednak, czy z władzami uniwersytetu i wszystkimi
osobami akademii, nie powinniśmy rozmawiać raczej o tym, jakie są
granice dialogu, a dokładniej, kiedy dialog się kończy, a kiedy
zaczyna? Wydaje nam się, że koniec dialogu jest wtedy, kiedy adwersarz
nie szanuje granic cudzej wolności, zachowuje się jak faszysta, jak
narodowiec – wtedy policja wchodzi na uniwersytet. Wydaje nam się, że
analogicznie, kiedy rząd danego państwa wykazuje oznaki faszyzmu
poprzez zbrodnie przeciwko ludzkości oraz akty ludobójcze, wtedy nie
ma przestrzeni na rozmowę. Konieczne jest zastanowienie się nad
wszelkiego rodzaju współpracami, w tym akademickimi, aby nikt nie
zarzucił nam tego, że nie zareagowaliśmy, kiedy przekraczane były
wszystkie możliwe granice.
Zdaje się, że ostatnio władze uniwersytetu mają odmienne zdanie na ten
temat. Dialog nie ma końca, nie ma też początku. Jest zawieszony w
przestrzeni i używany jedynie jako słowo, z którego dobrze się
korzysta przy deklaracjach na temat tego, czym uniwersytet jest –
„przestrzenią do rozmowy”. Dialog jako czasownik nie istnieje, są
tylko postanowienia, uchwały i oświadczenia. Nie ma miejsca na wymianę
myśli oraz dyskusję. Nie ma akademickiej wspólnoty - jest władza i
poddani jej postanowieniom podwładni. Rozmowy nie istnieją - a
przynajmniej my - studenci UWr - nie mieliśmy okazji z władzami
uczelni ich odbyć.
Wróćmy jednak do tekstu - autor wspomina o rezolucji Zgromadzenia
Ogólnego ONZ z 1975 roku, która zrównała syjonizm z kolonializmem i
apartheidem jako formę rasizmu. Warto dodać to, co w artykule
przemilczane – fakt, że w 1991 roku to samo Zgromadzenie wycofało się
z tej deklaracji. Kowalski wspomina również o kuriozalnej sytuacji
zaistnienia 112 rezolucji potępiających Izrael. W naszej opinii,
rzeczywiście, taka dysproporcja potępień jest niedorzeczna, co więcej,
źle świadczy o skuteczności ONZ, skoro kolejne przyjmowanie rezolucje
nie przełożyły się na żadne zmiany stanu rzeczy. Mamy jednak nadzieję,
że sytuacja się zmieni a wyroki Międzynarodowego Trybunału
Sprawiedliwości będą miały jakieś znaczenie. Szczególnie, że niedawno
(19.07.2024 r.)
stwierdził on jasno, że okupacja Palestyny przez Izrael jest
nielegalna i musi się zakończyć tak szybko jak to możliwe, a
polityka izraelskiego rządu jest w rzeczywistości systematyczną
dyskryminacją, segregacją i apartheidem.
Kowalski swoją opinię buduje poprzez przytoczenie
artykułu Marka Matusiaka. Szkoda, że zreferował wyłącznie jeden jego akapit, a tymczasem z
pozostałych możemy się dowiedzieć, że: „paradoksalnie [tak duża ilość
postępowań] ułatwia Izraelowi ignorowanie krytyki – pod pretekstem, że
jest ona zawsze i wszędzie obciążona uprzedzeniami i antysemityzmem, a
ONZ jest organizacją stronniczą, politycznie skompromitowaną i
nieistotną”. Myślimy, że dla pełnego obrazu warto zacytować także
wnioski dziennikarza Tygodnika Powszechnego, gdy pisze o skutkach tej
absurdalnej sytuacji, która jego zdaniem „jest niewątpliwie korzystna
dla Izraela. Jednocześnie także te państwa, które chcą wykorzystywać
fora ONZ do uprawiania anty-izraelskiej polityki, będą mogły robić to
dalej bez przeszkód. Cierpi na tym prestiż ONZ i jej do zdolność do
brania w obronę tych, którzy rzeczywiście tego potrzebują – w tym
przypadku ludności palestyńskiej”.
Nie chciałbym zarzucać autorowi selektywności przy pisaniu artykułu,
ale przypomina mi się jedno zdanie autorstwa - również przez
Kowalskiego cytowanego - Leszka Kołakowskiego: „Nie łudźmy się, że nie
podejmujemy decyzji, jeśli tylko stwierdzamy fakty”.
Sergiusz Kowalski widzi początki ruchu Boycott, Divestment, Sanctions
w obradach Konferencji Przeciwko Rasizmowi w 2001 roku, którą to
konferencję opuścił Izrael ze względu na krytykę pod jego adresem, co
później doprowadziło do bojkotu Konferencji Przeciwko Rasizmowi w 2011
roku w Nowym Jorku przez m. in. Izrael, USA, Polskę i 10 innych
państw. Następnie, w ramach frywolnego wywodu, autor sugeruje, że nie
można być obrońcą praw człowieka i jednocześnie walczyć o wolność
Palestyny. Na marginesie, zastanawiamy się, w którym momencie sama
nazwa BDS wskazuje na chęć walki o wolność Palestyny. Nie rozumiemy
też, dlaczego autor wyklucza możliwość aktywnego bojkotowania działań
państwa przy powoływaniu się na humanitarne wartości. Może warto
byłoby sobie uświadomić, że bojkotowane państwo okupuje ziemie innego
państwa, a podczas tej rzeczonej nielegalnej okupacji notorycznie
dochodzi do łamania podstawowych praw człowieka. To może wiele
wyjaśnić.
Przy okazji autor nieustannie myli pojęcie antysyjonizmu i
antysemityzmu, a tego typu utożsamienie jest zarówno błędem formalnym,
jak i stwierdzeniem kłopotliwym w przypadku Żydów, którzy sami
określają się antysyjonistami. Pisząc: „co izraelskie – de facto
żydowskie” Kowalski, poprzez uogólnienie i brak precyzji, stwarza
wrażenie, jakby cała kultura żydowska miała być związaną tylko i
wyłącznie z państwem Izrael. Tak, jakby diaspory żydowskie nigdy nie
wytworzyły autonomicznej kultury, a dopiero utworzenie państwa Izrael
dało im taką możliwość. Odpowiadając: to co żydowskie, nie musi być
izraelskie, a to co izraelskie de facto żydowskie nie jest. Taka
dystynkcja szczególnie istotna jest teraz, ponieważ sygnalizuje
różnice pomiędzy syjonizmem a żydowskością. Co za tym idzie, pokazuje,
że antysyjonizm związany jest z krytyką działań politycznych
konkretnego rządu, natomiast antysemityzm - formą nienawiści
nieakceptowalną również na naszym proteście.
Chcielibyśmy podkreślić, że, w przeciwieństwie do autora, uważamy, że
Palestyńczycy nie są nowym proletariatem, Izrael nie jest
ucieleśnieniem kapitalizmu. Skróty myślowe, tendencyjne obrazowanie
sytuacji i prześmiewcza forma opisywania obecnych wydarzeń, jest co
najmniej nie na miejscu. Ten wprost groteskowy akapit tekstu, mówiący
o horyzoncie poznawczym BDS, w przypadku rzetelnego i merytorycznego
opisu mógłby wyglądać następująco: „rząd Izraela dopuszcza się zbrodni
apartheidu na Palestyńczykach w każdym aspekcie definicji ONZ z 1973
roku, a ostatnie informacje, jakie docierają do zachodniego świata
wskazują na to, że rzeczywiście armia izraelska “morduje z niepojętym
okrucieństwem” Palestyńczyków, w tym kobiety i dzieci”.
Myślimy, że właśnie z tego względu emocje wśród nas – protestujących
studentów – tak silnie buzują. Wszelkie próby nagłaśniania tematu,
reagowanie na łamanie praw człowieka, są od razu tłumione. Nieważne
czy uciszają nas poprzez wezwanie policji, czy poprzez ignorowanie.
Nieważne, czy dzieje się to za pomocą przemocy fizycznej, czy
symbolicznej. Nieważne, czy będą nam przypisywać słowa innych ludzi,
czy – jak to jest w przypadku artykułu Sergiusza Kowalskiego – będą
odbierać nam podmiotowość w dyskursie publicznym. Sytuacja wywołuje
tyle emocji, bo (jak nigdy dotąd) odsłoniło się przed światem
postkolonialnym lustro, w którym widać, że nic się nie zmieniło, że na
Zachodzie bez zmian. Okazuje się, że to, co chcieliśmy jako ludzkość
zakopać w przeszłości, jest w nas stale obecne. Okazuje się, że XXI
wiek jest XX wiekiem, że dalej gdzieś narasta systemowa dehumanizacja,
blokowane są wsparcia humanitarne, strzela się z rakiet do
wolontariuszy, dziennikarzy, lekarzy, kobiet i dzieci, bombarduje się
szpitale, szkoły, uniwersytety, a świat milczy. „Nigdy więcej dla
nikogo” – to jedno z haseł, które wykrzykujemy. Nigdy więcej dla
nikogo.
Emocje, które wywołał w nas artykuł Sergiusza Kowalskiego są związane
przede wszystkim z tym, że znowu tak szybko odbiera nam się
sprawczość. Łatwo i wygodnie ubrać studentów w szaty karnawału i z
politowaniem pisać o ich niemądrej zabawie w aktywizm. Trudnej jest
wysłuchać, a jeszcze trudniej rozmawiać. Dlatego pacyfikuje się
oddolny ruch, zanim zdąży wypowiedzieć swoje racje. Nie daje się dojść
do głosu, żeby przypadkiem nic się nie zmieniło. Nawet, gdy milczenie
powinno być nie do pomyślenia, lepiej zachować ciszę, podtrzymać
status quo. Autor artykułu, w celu skutecznego wyeliminowania nas –
strajkujących studentów – z przestrzeni publicznej, korzysta z dobrze
przyjmowanej przez polskie społeczeństwo arabofobii. Poprzez
identyfikowanie nas z fundamentalistycznymi fanatykami obcej religii,
wywołuje w czytelnikach strach przed „Innym”. Kowalski następnie
stawia się w roli Jezusa z „Kazania na Górze” i przemawia do
ociemniałego ludu lewicy. Zakładając, że ich krótkowzroczność objawia
się czarno-białym obrazem rzeczywistości, sugeruje, że obrona
cierpiącego człowieka, musi zakładać jego nieskazitelność.
Nie popieramy żadnych przejawów przemocy, w tym ataku z 7
października. Mimo to, według autora, także i my – studenci polskich
uczelni – „ruszyliśmy do boju z hamasowskimi hasłami na ustach”.
Kowalski ponownie nieumiejętnie stosuje słowa o bardzo konkretnym
znaczeniu na opisanie o wiele szerszej tendencji - w tym wypadku
wydaje się, jakby pisząc “hamasowskie”, tak naprawdę na myśli miał
„propalestyńskie”. W taki sposób, utożsamia polityczno-militarną
fundamentalistyczną organizację islamską z ogólnoświatowym ruchem na
rzecz niepodległości Palestyny. Jako członek Pokojowego Protestu
Okupacyjnego UWr zapewniam, że nigdy nie usłyszy się na naszych
manifestacjach: „Hamas, Hamas, we love you/we suport your rockets
to!”, „Red, black, green and white, we suport Hamas’ fight!”, „There
is only one solution, intifada revolution!”. Prawdę mówiąc, pierwszy
raz widzę te hasła. Być może problem wynika z tego, że autor korzystał
tylko z jednego artykułu opisującego wyłącznie jeden studencki
protest - ten odbywający się na Columbia University w Stanach
Zjednoczonych. Jednak napisał to w sposób, który sugeruje, że to również my –
polscy studenci – śpiewamy te skrajnie agresywne i niemoralne hasła.
Wyjątkiem jest jedno z nich, ale z subtelną różnicą, w której autor
chciał dodać nam bojowego wydźwięku, my krzyczymy: „From the river to
the sea, Palestine WILL be free”, a nie „must be free”. To jedyne
hasło z tendencyjnej listy autora, które można usłyszeć na naszych
manifestacjach we Wrocławiu.
Dalej czytamy: „obrońcy pokoju przedzierzgnęli się w bojowników
dżihadu”. Zastanawiam się, w którym momencie naszych działań,
przedstawiliśmy się Kowalskiemu jako “bojownicy dżihadu”? W którym
momencie zadeklarowaliśmy fanatyzm religijny, rozpoczynając pokojowy
protest okupacyjny na Uniwersytecie Wrocławskim? Może solidaryzując
się z okupowanym narodem poprzez wywieszanie jego flagi? Czy może
zakładając charakterystyczne dla kultury palestyńskiej części
garderoby? A może edukując się na temat historii? Rzeczywiście,
podczas naszej okupacji nauczyliśmy się wiele o palestyńskiej kulturze
i historii. Zorganizowaliśmy warsztaty z tradycyjnego tańca, haftu,
czy kuchni, czytaliśmy Edwarda Saida, Ilana Pappé, czy Raję Shehadeha,
słuchaliśmy wykładów o historii Palestyny. Do tego, rzeczywiście,
“oflagowani” jesteśmy kolorami okupowanego kraju, “wdzialiśmy” chusty
symbolizujące palestyńską walkę o niepodległość, sprawiedliwość i
wolność. Keffiyeh posiadają na sobie wzór liści oliwnych (symbol
wytrwałości), sieci rybackiej (symbol palestyńskich rybaków i ich
związków z morzem śródziemnym), grube linie (szlaki handlowe
przecinające terytorium kraju). Chusta symbolem walki z kolonialnym
porządkiem stała się podczas rewolty arabskiej przeciwko brytyjskim
rządom w latach trzydziestych XX wieku. Do tego dosyć często jemy
arbuza i uczymy się języka arabskiego. W której z wymienionych wyżej
aktywności złożyliśmy śluby klanu walki zbrojnej?
„Ruszyła globalna intifada” – intifada to po arabsku bunt, powstanie.
Powstanie to trwa nieustannie od ponad 100 lat. Palestyna walczy o
swoją niepodległość i ma do tego prawo. To samo prawo do walki o
niepodległość posiadała Polska przez 123 lata. Rzeczywiście, pod
wpływem ostatnich wydarzeń od 7 października, świat bardziej
zainteresował się konfliktem izraelsko-palestyńskim. Dlaczego tyle
studentów broni Palestyny? Obecnie próby odpowiedzi na to pytanie w
przestrzeni publicznej są dwie:
- Wszyscy strajkujący studenci to antysemici.
- Wszyscy strajkujący studenci to zmanipulowani idioci.
Powstają kolejne artykuły, które na zmianę korzystają z tych gotowych
odpowiedzi. Kiedy ta formuła się wyczerpie, a powstające teksty będą
zbyt monotematyczne, proponuję na przykład porozmawiać ze studentami
albo chociaż zdecydować się na rzetelne opracowanie tematu, bez
pisania pod tezę. Ale przecież właśnie ruszyła „Globalna Intifada” -
to znaczy, że należy się nas bać! Przecież właśnie powstał ruch
walczący o podstawowe prawa człowieka – prawo do życia, dostępu do
wody i elektryczności, edukacji, wolności, samostanowienia oraz
możliwości utrzymywania kulturalnej tożsamości! Rzeczywiście,
samoświadoma krytyka przedstawicieli świata zachodniego jest czymś
nowym, może być nawet szokującym – ale czy to od razu antysemicki
ekstremizm, wykluczający możliwość nawiązania dialogu?
W kwestii naszych postulatów, Kowalskiego zdumiewa “zapał, z jakim
protestujące “osoby” atakują potencjalnych sojuszników - izraelskie
uczelnie i izraelskich naukowców, w większości progresywnych,
skłonnych wspierać emancypacyjne dążenia Palestyńczyków”. Zatrzymajmy
się na chwilę przy tym zdaniu. Po pierwsze, chcielibyśmy rozwiać
wątpliwości autora, co do tego, co lub kto protestuje – otóż tak –
jesteśmy osobami, inaczej: ludźmi. Po drugie, sojusznicy, o których
czytamy, po prostu nie istnieją. Większość z progresywnych izraelskich
naukowców albo została odsunięta od uczelni, albo emigrowała poza
granice Izraela, albo nie ma prawa podważać polityki własnego rządu i
musi wyrzekać się wyników własnych badań. O tym można przeczytać
między innymi w książce Mayi Wind “Towers of Ivory and Steel. How
Israeli Universities Deny Palestinian Freedom”.
Mimo wszystko są słowa prof. Kowalskiego, z którymi się w pełni
zgadzamy. Jego interpretacja listu Konferencji Rektorów Uniwersytetów
Polskich jest bezbłędna! W pełni podzielamy oburzenie związane ze
stanem polskiej akademii, która zamiast rozmowy nasyła na studentów
policję, oczekując, że „nijakie i unikowe oświadczenia” zastąpią
dialog. Natomiast nie uważamy, że studenci są „generalnie mądrzejsi
niż społeczna średnia”, jest to klasistowskie spojrzenie na
rzeczywistość. Myślimy jednak, że być może są wystarczająco mądrzy, by
zdołać przekonać rektora do zmiany zdania siłą argumentów.
Co więcej, nie cała lewica milczy o Palestynie. W artykule pod
wymownym tytułem „Dezinformacja, pisane pod tezę i demonizowanie
oddolnych protestów”, Kaja Kędzioł na łamach Krytyki Politycznej
przypomina o obecnej sytuacji w Strefie Gazy:
“Według najnowszych danych
opublikowanych
w czasopiśmie naukowym „The Lancet” liczba ofiar w Strefie Gazy może
wynosić nawet 186 tysięcy. Biorąc pod uwagę szacunkową liczbę ludności
Strefy Gazy w 2022 roku, przekładałoby się to na 7–9 proc. jej
całkowitej populacji. Według Biura Narodów Zjednoczonych ds.
Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA), 96 proc. osób w Strefie Gazy
stanie w obliczu kryzysu głodu. Już teraz niemal 50 tysięcy dzieci
najprawdopodobniej będzie wymagało leczenia ostrego niedożywienia.
Przesiedlono prawie 2 miliony Palestyńczyków. Zamordowano przynajmniej
278 pracowników organizacji pomocowych, 500 przedstawicieli służby
medycznej, 75 osób z personelu obrony cywilnej, 158 dziennikarzy. 23 z
36 szpitali w Strefie Gazy w konsekwencji poniesionych uszkodzeń nie
działa, a 13 pozostałych jest sprawnych tylko częściowo. Uszkodzono
ponad 60 proc. budynków mieszkalnych oraz 80 proc. obiektów
użytkowych.”
Kędzioł, odnosząc się do cytowanego przez Sergiusza Kowalskiego tekstu
Jakuba Woroncowa, zauważa, że ten artykuł “wpisuje się w ogólną
tendencję tłumienia powstających protestów na rzecz utrzymania
hegemonii intelektualnych środowisk Zachodu. Autor, alarmujący o
naszym rzekomym podporządkowywaniu się propagandzie i podleganiu
ogólnej dezinformacji, sam bezkrytycznie podchodzi do oferowanych mu
źródeł wiedzy i kreowanych narracji. Na podstawie wybrakowanej
interpretacji przekazów medialnych dotyczących studenckich protestów,
wybiera z nich wyrwane z kontekstu elementy, które układają się w
pełen obraz wyłącznie wtedy, kiedy wkładane są w tezy, które wydają
się postawione przed rozpoczęciem analizy, a nie w jej wyniku. Naszym
zdaniem rzeczony artykuł nie jest tym, do czego predestynował –
kompleksowym i zniuansowanym opisem rzeczywistości – a wyłącznie
projektowaniem na nią swoich osobistych niepokojów i lęków, które – z
racji ładunku emocjonalnego – nie dają się obronić za pomocą
merytorycznych argumentów.”
Nie posiadam się z radości, że wie o tym także Krytyka Polityczna!
Jednak dalej nie wiadomo, czy systemowa dehumanizacja ludzi i kryzys
humanitarny zostaną zatrzymane ani w jaki sposób skutecznie walczyć o
to, żeby nigdy więcej do tego nie doszło. Jak dotąd, przegrywamy
wszyscy.
Hubert Hanisz w imieniu protestujących studentów Uniwersytetu
Wrocławskiego.
Dezinformacja, pisanie pod tezę i demonizowanie oddolnych protestów
[polemika z
Woroncowem]
Kaja Kędzioł
Artykuł opublikowany w
Krytyce Politycznej.
Bojkot akademicki jest bojkotem instytucji akademickich, nie osób ze
świata nauki. Jest działaniem nastawionym na zakłócenie wysiłku
kolonialnego Izraela, nie zemstą wymierzoną w jednostki.
My – protestujące studentki i studenci Uniwersytetu Wrocławskiego –
czujemy się głęboko zbulwersowani opublikowanym w dzienniku Krytyki
Politycznej
artykułem Jakuba Woroncowa. Śledztwo polegające na tym, kto z kim pojawił się na zdjęciu,
frywolna nadinterpretacja haseł widocznych na banerach,
powierzchowne odczytanie motta „intifadUJ” zamiast faktycznego
skupienia się na opisywanej sprawie, jest naszym zdaniem wyrazem
braku dziennikarskiego i analitycznego profesjonalizmu.
Tekst Jakuba Woroncowa odbiera nam – protestującym – jakąkolwiek
podmiotowość; używa nas jako retorycznego zabiegu w manipulacyjnej
grze próbującej wzbudzić lęk czytelników przed rzekomo rodzącym się
ekstremizmem wobec społeczności żydowskiej.
Sugerowanie powiązań między naszymi protestami a antysemityzmem nie
dość, że jest przekłamaniem, jest również wynikiem źle
przeprowadzonego wnioskowania, opartego na przytłaczająco
niemerytorycznej analizie. Brak weryfikacji rzeczywistych działań
izraelskich instytucji akademickich, odmówienie głosu protestującym
studentkom i studentom, a do tego pominięcie tekstów, które sami
zdążyli opublikować w swoich mediach społecznościowych, czyni z
tekstu
Dezinformacja, teorie spiskowe i romantyzowanie terroryzmu. Dokąd
zmierza polski antysyjonizm? populistyczną parodię tego, czym obecnie powinno zajmować się
dziennikarstwo lewicowe.
Szkoda, że na żadnym etapie tworzenia artykułu autor nie spróbował
nawet się z nami skontaktować albo przynajmniej przeczytać
komunikatów medialnych. Chętnie wytłumaczylibyśmy motywy kierujące
nas w stronę okupacji uniwersytetu i powody, dla których w trakcie
protestów wystosowujemy konkretne postulaty. Wykazalibyśmy, że
zarzuty kierowane wobec nas są bezzasadne oraz krzywdzące.
Spróbowalibyśmy rozwiać wątpliwości i lęki, które biją już z samego
tytułu i udowodnić, że triada „dezinformacja, teorie spiskowe i
romantyzowanie terroryzmu” nie opisuje nas – protestujących
studentów i studentki we Wrocławiu, w Polsce i na całym świecie.
Przykro nam, że Woroncow nie pozwolił nam odnieść się do tez, które
w formie niepodważalnych interpretacji zdecydował się opublikować.
Tym bardziej martwi nas, że tekst ukazał się w dzienniku
„działającym na rzecz społecznej zmiany”, takim, który chce
„wiedzieć, rozumieć i inspirować do zmiany świata na równiejszy,
sprawiedliwszy, przyjaźniejszy ludziom i innym gatunkom” oraz
szczyci się „wspieraniem aktywizmu”.
W odpowiedzi chcielibyśmy uspokoić czytelników Krytyki Politycznej,
polityków udostępniających artykuł oraz samego Jakuba Woroncowa,
zapewniając, że obecna sytuacja nie ma nic wspólnego z Marcem ’68,
nie jest oznaką rodzącego się antysemickiego ekstremizmu, nie
wypacza idei lewicowości jako takiej, a studentki i studenci biorący
udział w protestach nie są pod wpływem mechanizmów psychologicznych,
które mają utwierdzić ich w poczuciu bezpieczeństwa w wytworzonej
społecznej bańce.
Czego nie dowiecie się z tekstu Woroncowa
Według najnowszych danych opublikowanych w czasopiśmie naukowym „The
Lancet” liczba ofiar w Strefie Gazy może wynosić nawet 186 tysięcy.
Biorąc pod uwagę szacunkową liczbę ludności Strefy Gazy w 2022 roku,
przekładałoby się to na 7–9 proc. jej całkowitej populacji. Według
Biura Narodów Zjednoczonych ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej
(OCHA), 96 proc. osób w Strefie Gazy
stanie w obliczu kryzysu głodu. Już teraz niemal 50 tysięcy dzieci najprawdopodobniej będzie
wymagało leczenia ostrego niedożywienia. Przesiedlono prawie 2
miliony Palestyńczyków.
Zamordowano przynajmniej
278 pracowników organizacji pomocowych, 500 przedstawicieli służby
medycznej, 75 osób z personelu obrony cywilnej, 158 dziennikarzy. 23
z 36 szpitali w Strefie Gazy w konsekwencji poniesionych uszkodzeń
nie działa, a 13 pozostałych jest sprawnych tylko częściowo.
Uszkodzono ponad 60 proc. budynków mieszkalnych oraz 80 proc.
obiektów użytkowych.
Jakub Woroncow w swoim tekście sugeruje, że po tej informacji
należałoby dodać sprostowanie „jednak głównym celem wojny jest
zniszczenie Hamasu i uwolnienie zakładników”. Zastanawia nas, w jaki
sposób rzekomo najlepszy wywiad na świecie i armia z ogromnym
międzynarodowym wsparciem nie są w stanie tych celów osiągnąć bez,
przykładowo,
zamordowania ponad 14 tysięcy dzieci? Dlaczego, skoro cała akcja ma mieć cel antyterrorystyczny, nie
ludobójczy, Izrael
nie dopuszcza do Gazy pomocy humanitarnej? Z jakiego powodu bombardowane są szpitale, uniwersytety, szkoły,
obozy uchodźcze i budynki mieszkalne? Dlaczego, jeśli rządowi
Izraela zależy głównie na uwolnieniu zakładników i rozprawieniu się
z Hamasem, Netanjahu skutecznie
sabotuje
wszelkie możliwości podpisania porozumienia i zakończenia
negocjacji?
W obliczu tych pytań nie dziwi nas fakt, że coraz częściej działania
Izraela w Strefie Gazy nazywa się ludobójstwem (tak
trudnym do udowodnienia
w międzynarodowym prawie), a nie wyłącznie „odpowiedzią na atak”. Na
to wskazują chociażby wypowiedzi Aryeha Neiera, który choć
początkowo przyznawał Izraelowi prawo do obrony, obecnie podkreśla
izraelską
wyrachowaną i skoordynowaną politykę blokowania pomocy
humanitarnej, trwającą niemal nieprzerwanie od początku inwazji i nieulegającą
poprawie wraz z upływem czasu oraz rzekomą realizacją celów
operacji.
Niepewności nie znajdziemy również w
raporcie
uniwersyteckich poradni prawnych z czołowych amerykańskich wydziałów
prawa, w którym czytamy, że Izrael popełnia akty zbrodni polegające
na mordowaniu i tworzeniu warunków bytowych dążących do fizycznej
zagłady Palestyńczyków w Gazie w sposób celowy i niepozostawiający
wątpliwości co do intencji przeprowadzania zbrodni ludobójstwa.
O co tak naprawdę walczymy?
W utrzymywaniu i dalszym budowaniu narracji o rzekomej obronie
Izraela przed terrorystycznymi atakami nie pomagają również
otwarte twierdzenia Netanjahu, że inwazja będzie kontynuowana niezależnie od decyzji
Międzynarodowego Trybunału. Co więcej, według francuskiego dziennika
„Les Echos” Netanjahu w 2018 roku wysłał do Kataru pismo z prośbą,
by ten wspierał finansowo Hamas sumą 30 milionów dolarów miesięcznie
dla „zachowania stabilności w regionie”, tym samym osłabiając
pozycję Autonomii Palestyńskiej, co doprowadziło zresztą do
rezygnacji ówczesnego Ministra Obrony Izraela Awigdora Libermana.
Swoją decyzję
motywował
tym, że: „jedną ręką blokuje się środki dla Autonomii Palestyńskiej,
oskarżając ją o finansowanie terroryzmu, a drugą – pozwala na to, by
strumień pieniędzy płynął bezpośrednio do terrorystów z Hamasu w
Gazie”.
Woroncow zarzuca nam milczenie na temat Hamasu, ataku 7 października
i traumy, którą ten atak wytworzył wśród izraelskiej społeczności.
Wydaje nam się, że zrozumienie tego milczenia nie jest trudne, gdy
pojmie się samą naturę naszego protestu, to, do kogo jest on
kierowany oraz jakie postulaty, jako studentki i studenci, możemy
wysuwać wobec Akademii. Rektor Uniwersytetu Wrocławskiego – prof.
Robert Olkiewicz – zdążył już
potępić
działania Hamasu, nie prowadzi również żadnych projektów współpracy
akademickiej z ośrodkami z nim powiązanymi, które wspierałyby
systemowe i instytucjonalne formy represji. Nasz protest skierowany
jest, pośrednio, przeciwko dziejącemu się ludobójstwu, systemowej
dehumanizacji ludności palestyńskiej, naukobójstwu dokonywanemu
przez armię izraelską w Strefie Gazy, łamaniu międzynarodowych praw
i traktatów, bezpośrednio natomiast odnosi się do społecznej
powinności Akademii, konieczności działania zgodnie z etyką
pracowników naukowych, uniemożliwienia wykorzystywania dokonań
wrocławskich badaczy w celu wzmacniania okupacyjnej, kolonialnej i
militarnej polityki Izraela.
Z artykułu widzimy, że najwięcej niepokojów i wątpliwości budzi
właśnie postulat związany z „zerwaniem współpracy z izraelskimi
instytucjami i innymi organizacjami i firmami, które są związane z
okupacją Palestyny i trwającym w Strefie Gazy ludobójstwem oraz
bojkotem izraelskich instytucji na szczeblu krajowym i
międzynarodowym do czasu zakończenia okupacji Palestyny”. Chcemy
zatem wyjaśnić, dlaczego takie żądanie wobec rektora Uniwersytetu
Wrocławskiego wysuwamy, na jakiej podstawie sądzimy, że jego
realizacja jest powinnością uczelni, czemu nie jest ono w żaden
sposób skierowane przeciwko społeczności żydowskiej oraz nie
przejawia oznak antysemityzmu.
Zacznijmy od tego, że bojkot akademicki jest bojkotem instytucji
akademickich, nie osób ze świata nauki. Jest działaniem nastawionym
na zakłócenie wysiłku kolonialnego Izraela, nie zemstą wymierzoną w
jednostki. Przykładowo, osoby posiadające obywatelstwo izraelskie
nadal mogłyby brać udział w projektach badawczych oraz konferencjach
organizowanych przez Uniwersytet Wrocławski. Przedmiotem zerwania
współprac byłyby natomiast projekty, konferencje i badania, które
bezpośrednio przynoszą korzyść (zarówno materialną, jak i
symboliczną) instytucjom akademickim Izraela. Warto podkreślić, że
te, niejednokrotnie od początku swojego istnienia, bezpośrednio
wspierają izraelski wysiłek kolonialny
oraz są powiązane z wojskiem. Uniwersytet w Tel Awiwie jest
inwestorem w Xtend – start upie produkującym drony bojowe, które
znalazły zastosowanie w okupowanej Strefie Gazy oraz pomaga w
opracowywaniu wytycznych dotyczących zwalczania terroryzmu i
innowacyjnych interpretacji prawnych, które chronią Izrael przed
odpowiedzialnością Międzynarodowych Trybunałów.
Izraelskie uniwersytety wspierają armię i kolonializm
Archeologia Uniwersytetu w Hajfie współpracowała z izraelskimi
władzami wojskowymi, aby prowadzić wykopaliska na okupowanych
terenach, co jest jawnym naruszeniem prawa międzynarodowego.
Hebrajski Uniwersytet w Jerozolimie konsekwentnie wspiera represje
izraelskich sił bezpieczeństwa wobec społeczności palestyńskiej w
Al-Issawiya.
Uniwersytety izraelskie miały duży wkład w tworzenie „niezawodnych”
systemów sztucznej inteligencji (np. używanego teraz Lavender)
wykorzystywanych przez izraelską armię w Strefie Gazy do
łatwiejszego przyzwolenia na bombardowanie celów niewojskowych oraz
klasyfikowania konkretnych osób, w tym niezależnych dziennikarzy,
jako „cele siłowe” i zezwalania na zamordowanie 20 do 100 ofiar
cywilnych w formie „skutku ubocznego” za uderzenie w te tak zwane cele. W komitecie zarządzającym
Reichmann University
zasiadają
przedstawiciele izraelskich producentów broni. Starsi wykładowcy
Instytutu Weizmanna opowiadali się za izraelską nauką jako podstawą
izraelskiej potęgi militarnej poprzez opracowywanie eksperymentalnej
i szczególnie szkodliwej broni o wysokim poziomie zaawansowania. O
większej liczbie nieprawidłowości, których dopuszczają się
izraelskie ośrodki badawcze, można przeczytać w książce Towers of
Ivory and Steel. How Israeli Universities Deny Palestinian Freedom
Mayi Wind.
Współpraca z tego rodzaju instytucjami jest naszym zdaniem nie tylko
wątpliwa moralnie, ale również nie spełnia założeń międzynarodowej
współpracy naukowej – która powinna odbywać się w zgodzie z
międzynarodowymi traktatami – oraz stoi w przeciwieństwie do
fundamentalnej wartości Akademii, którą powinna być jej
apolityczność. Z tym zresztą wydaje się również zgadzać Konferencja
Rektorów Akademickich Szkół Polskich, która w 2022 roku
sama napisała, że „międzynarodowa współpraca naukowa powinna być globalna i
apolityczna. Nie może zatem służyć wspieraniu działań militarnych
krajów, które zagrażają bytowi niezależnych państw”.
Podobnego zdania był ówcześnie urzędujący Rektor UWr – prof.
Przemysław Wiszewski – który już 28 lutego 2022 roku
zobowiązał się
do zamrożenia ze skutkiem natychmiastowym współpracy Uniwersytetu z
uczelniami i innymi instytucjami naukowymi Federacji Rosyjskiej do
odwołania. Wtedy wobec bojkotu nie pojawiały się wątpliwości. Nie
istniał strach, że wraz z nim dojdzie do wyciszenia krytycznych
głosów. Szybka i słuszna reakcja europejskich instytucji
akademickich, politycznych i kulturalnych naturalnie nie wymagała
społecznych (w tym studenckich) protestów oraz pokazała, że
proponowane przez nas rozwiązania są możliwe do wprowadzenia oraz,
co więcej, potrzebne.
Cenzurowanie naukowców i dziennikarzy
Możliwość krytykowania działań rządu oraz dominującej narracji
również jest w Izraelu nieoczywista. System edukacyjny państwa w
większości przypadków wyznacza jasne zasady: co wolno, a czego nie
wolno mówić. Większość artystów, dziennikarzy i naukowców, którzy
decydują się opowiadać historię niewspierającą tej oficjalnej,
podlega sankcjom. Z tego względu ci, którzy „proponują odmienne
spojrzenie na rzeczywistość lub zwracają uwagę na wyrządzane przez
Izrael niesprawiedliwości, bywają karani albo sami wybierają
autocenzurę, która prowadzi do rezygnacji z dalszej aktywności”.
Przykładem tego mogłaby być chociażby historia Ilana Pappé
(wybitnego izraelskiego naukowca, współautora książki Gaza in
Crisis. Reflections on Israel’s War Against the Palestinians razem z
Noamem Chomskym) i jego magistranta Theodora Katza. Kiedy badania
przeprowadzone przez Katza w 1988 roku potwierdziły wcześniejsze
(ale zignorowane) badania palestyńskie, ujawniające izraelską
masakrę 200–250 nieuzbrojonych Palestyńczyków w 1948 roku w wioskach
Tantura i Umm Zaynat (pobliskich obecnej siedzibie Uniwersytetu w
Hajfie), izraelscy weterani szybko złożyli pozew o zniesławienie.
Uniwersytet odmówił magistrantowi wsparcia prawnego oraz wyrzekł się
odpowiedzialności za wyniki jego badań. Zamiast tego zmusił Katza do
podpisania oświadczenia, w którym autor dyskredytował wnioski
płynące z własnej pracy. Uniwersytet cofnął stopień naukowy oraz
przyzwolił na publiczne upokarzanie i zastraszanie badacza.
W wyniku tego Ilan Pappé również został poddany przesłuchaniom
dyscyplinarnym. Wzywano do jego zwolnienia za „naruszenie
obowiązków” i „zniesławienie”. Uniwersytet zamknął sprawę dopiero po
międzynarodowym oburzeniu i wielu wyrazach solidarności z badaczem
płynących z całego świata. Z niewielkiej grupy „nowych historyków”,
do której należał Pappé, wszyscy, z wyjątkiem jednego, zostali
wypędzeni z Izraela.
Wyjątkiem tym jest Benny Morris – profesor na Uniwersytecie
Ben-Guriona – który wyparł się swoich wcześniejszych wniosków
naukowych i stał się zdecydowanym zwolennikiem izraelskiej ideologii
narodowo-kolonialnej. W międzyczasie rząd przeklasyfikował setki
ważnych dokumentów pierwotnie opracowanych przez krytycznych
naukowców, w wyniku czego mniej niż 0,5 proc. akt w Archiwum Sił
Obronnych Izraela i Instytucji Obronnych jest obecnie dostępne
publicznie.
Wiele izraelskich uniwersytetów również dyskryminuje osoby
pochodzenia palestyńskiego, zastrasza studentów wyrażających się o
działalności rządu krytycznie, brutalnie represjonuje palestyńskich
studentów protestujących przeciwko izraelskiemu uciskowi czy de
facto zakazuje aktywności publicznej w ramach uczelni i poza nią.
Ciche przyzwolenie na ludobójstwo
Między innymi z tych powodów uważamy, że konieczne jest dokładne
prześledzenie działalności izraelskich instytucji akademickich, z
którymi Uniwersytet Wrocławski współpracuje. My – studentki i
studenci – jasno chcemy sprzeciwić się wspieraniu (również
symbolicznemu) polityki militarnej i kolonialnej, w której
niejednokrotnie, mniej lub bardziej bezpośrednio, biorą udział
również izraelskie uniwersytety. Nasze postulaty ani działania nigdy
nie były, nie są i nie będą skierowane przeciwko badaczom żydowskim,
żydowskiej kulturze, działaniom mającym na celu jej popularyzację
oraz dalsze analizowanie. Niemniej, podobnie jak pisarz żydowskiego
pochodzenia Eduardo Halfon (niedawno
wypowiadający się na
łamach Krytyki Politycznej), zdajemy sobie sprawę, że nasze słowa
mogą zostać wyrwane z kontekstu, umieszczone jako tytuły artykułów i
że możemy zostać oskarżeni o antysemityzm.
Dlatego od początku swojej działalności nieustannie powtarzamy, że
tak nie jest. Wyraz tego widać zarówno w wewnętrznych zasadach
naszej okupacji, przemowach podczas protestów czy rozmowach, które
odbywamy na terenie ul. Szewskiej 50/51. Wiemy, że część
przedstawicieli społeczności żydowskiej z naszymi postulatami się
nie zgadza – na co dzień prowadzimy z nimi dialog, ukazujemy naszą
perspektywę, przekazujemy informacje, wobec których naszym zdaniem
nie da się przejść obojętnie. Krótko mówiąc, próbujemy zrobić
wszystko, żeby zatajana przez dekady historia Palestyny nie została
znowu przemilczana na rzecz utrzymania geopolitycznego zachodniego
„porządku”, w którego stabilizacji najskuteczniejsze jest
znalezienie łatwego do zidentyfikowania Innego. W tym miejscu
chcielibyśmy autorowi zadać pytanie, czy przy pisaniu swojego tekstu
nie zastanawiał się, czy pomimo jego zupełnego przemilczenia, z jego
artykułu nie krzyczy problem islamofobii?
Na koniec, chcielibyśmy nieco opisać kontekst wrocławski dotyczący
propalestyńskich protestów, ponieważ w tekście, do którego się
odnosimy, nie było miejsca na to, aby ukazać, gdzie naprawdę obecnie
lokuje się problem Akademii. Od 3 czerwca 2024 roku okupujemy dwa
budynki Uniwersytetu Wrocławskiego – od początku protestu zajmujemy
trzy sale oraz patio. Pierwszego dnia okupacji podpisaliśmy wraz z
przedstawicielami władz UWr Zasady Pokojowego Protestu Okupacyjnego,
które uprawomocniają nasz pobyt w Instytutach Kulturoznawstwa oraz
Etnologii i Antropologii Kulturowej. Od 42 dni wysyłamy Rektorowi
zaproszenia do rozpoczęcia rozmów – przy tym uważamy, że każdy dzień
bierności i milczenia jest cichym przyzwoleniem na ludobójstwo.
Profesor Robert Olkiewicz nieustannie odmawia rozpoczęcia dialogu,
poprzez nazywanie naszego protestu „nielegalnym”, po pierwsze,
łamiąc pierwotne, obustronnie podpisane ustalenia, po drugie, pod
znakiem zapytania stawiając własną sprawczość – jakim sposobem od 42
dni kilkudziesięciu studentów śpi w budynku Uniwersytetu
Wrocławskiego, jeśli robi to nielegalnie?
Poza tym, legislacyjna przepychanka w kontekście powodów naszego
protestu jest co najmniej nie na miejscu. Nieprzystające do
wpajanego nam przez lata obrazu Akademii wydaje się też zamknięcie
na studencki głos, odmawianie prawa do krytyki władz, wyłączenie z
uniwersyteckiego dialogu oraz ignorowanie faktu, że od 42 dni
budynek pożytku publicznego jest nieustannie zajmowany i
eksploatowany przez grupę protestujących studentów.
Artykuł Jakuba Woroncowa wpisuje się w ogólną tendencję tłumienia
powstających protestów na rzecz utrzymania hegemonii intelektualnych
środowisk Zachodu. Autor, alarmujący o naszym rzekomym
podporządkowywaniu się propagandzie i podleganiu ogólnej
dezinformacji, sam bezkrytycznie podchodzi do oferowanych mu źródeł
wiedzy i kreowanych narracji. Na podstawie wybrakowanej
interpretacji przekazów medialnych dotyczących studenckich
protestów, wybiera z nich wyrwane z kontekstu elementy, które
układają się w pełen obraz wyłącznie wtedy, kiedy wkładane są w
tezy, które wydają się postawione przed rozpoczęciem analizy, a nie
w jej wyniku.
Naszym zdaniem rzeczony artykuł nie jest tym, do czego predestynował
– kompleksowym i zniuansowanym opisem rzeczywistości – a wyłącznie
projektowaniem na nią swoich osobistych niepokojów i lęków, które –
z racji ładunku emocjonalnego – nie dają się obronić za pomocą
merytorycznych argumentów.
Mamy nadzieję, że w obliczu tak bardzo nietrafionego artykułu
redakcja Krytyki Politycznej pozwoli na rozpoczęcie dialogu i
zdecyduje się na opublikowanie naszej odpowiedzi. Natomiast Jakuba
Woroncowa zapraszamy na ul. Szewską 50/51 we Wrocławiu, gdzie
chętnie przedyskutujemy popłoch i rozdrażnienie wywołane przez
pojedyncze zdjęcia studentów i studentek z internetu oraz wspólnie
uspokoimy siebie nawzajem.
Kaja Kędzioł w imieniu protestujących studentów
Uniwersytetu Wrocławskiego.